Kończy się rok 2022 – bardzo udany dla Gryfa Gmina Zamość. Jak minione 12 miesięcy ocenia trener Sebastian Luterek?
Kiedy rozmawialiśmy rok temu o tej samej porze, Gryf był pogodzony z grą w grupie spadkowej. Dzisiaj nastroje są zgoła odmienne…
- W ubiegłym sezonie ciężko walczyliśmy o utrzymanie. Kosztowało nas to naprawdę mnóstwo wysiłku i nerwów. Prawie każdy mecz był dla nas meczem o życie. Udało się utrzymać i powiedzieliśmy sobie, że w przyszłym sezonie musi być inaczej.
To znaczy…
- Postawiliśmy sobie za cel awans do grupy mistrzowskiej już po rundzie jesiennej i udało się to osiągnąć. Doszło kilku graczy, aczkolwiek w całym rozrachunku nie można powiedzieć, że dokonaliśmy jakichś szalonych wzmocnień. Zyskaliśmy sporo doświadczenia w osobie Rafała Kycki, przyszli Damian Pupeć i Mikołaj Grzęda, którzy bardzo odpowiadali nam nie tylko ze względów czysto sportowych, ale również charakterologicznych. Obaj mają nieustępliwość we krwi, a Pupi dodatkowo jest bardzo mobilny. Takich zawodników właśnie szukaliśmy. Znałem też dobrze Dawida Gierałę i namówiłem go do gry w Gryfie. Wiedziałem, że nie bardzo jest zadowolony ze swojej roli i minut w Motorze Lublin, więc otrzymał od nas konkretną propozycję. Początek miał średni, ale po kilku meczach zaczął już pokazywać ogromną jakość. Nic dziwnego, że interesują się nim kluby trzecioligowe. Dla równowagi przypomnę tylko, że przed sezonem odeszło od nas dwóch wyróżniających się graczy – Bartek Panas i Igor Szczygieł.
Oprócz dobrych wyników w lidze doszły jeszcze sukcesy pucharowe…
- Pod tym względem napisaliśmy nową historię. Finał wojewódzki i mecz z Chełmianką, a w kolejnej edycji ponownie awans i w perspektywie majowy pojedynek z Kryształem Werbkowice. Mówimy czasem, że to piękna pucharowa przygoda, ale ta przygoda okupiona została potem, krwią i potwornym wysiłkiem. Na pewno jednak było warto, bo satysfakcja jest ogromna.
Czy awans do grupy mistrzowskiej to tylko zasługa kilku wzmocnień?
- W dwóch poprzednich sezonach nasza obecność w grupie spadkowej wynikała przede wszystkim z tego, że mieliśmy bardzo młody skład. Jak pokazała ostatnia runda jesienna, przyjście kilku ogranych zawodników dodało nam pewności siebie. Było kilka meczów, w których punktowaliśmy właśnie dzięki większemu cwaniactwu, boiskowemu wyrachowaniu i zimnej krwi. Jeszcze rok temu te spotkania byśmy pewnie przegrali, grając na wyobraźni i młodzieńczej fantazji.
Co było więc najmocniejszą stroną Gryfa?
- Myślę, że przede wszystkim jedność. Mamy zespół z prawdziwego zdarzenia. Nie bazujemy na indywidualnościach, dzięki czemu nie jesteśmy zależni od formy jednego czy dwóch zawodników. Widać, jak u nas się rozkłada strzelanie bramek. Nie mieliśmy człowieka, który w każdym meczu trafia do siatki. Cały zespół solidarnie pracował i wielu zawodników trafiało do siatki. Dzięki temu byliśmy też drużyną groźną w bardzo różnych aspektach. Gdy nie szło z akcji kombinacyjnych, to pomagały stałe fragmenty gry. Innym razem ktoś przymierzył zza szesnastki albo trafiliśmy po szybkiej kontrze. Paradoksalnie dzięki temu, że nie mieliśmy jakiegoś superstrzelca, wzrastała wartość wszystkich graczy. Niezwykle ważna jest też duża i wyrównana kadra. Tak naprawdę w całej rundzie nie zagraliśmy dwóch spotkań w identycznym zestawieniu. Decydowała dyspozycja tygodnia i w wyjściowym składzie wychodzili zawsze najlepsi. Zawodnicy o tym wiedzieli, przyjęli to do wiadomości i uznali to za uczciwe postawienie sprawy. Do tego w naszym przypadku, jak na realia czwartoligowe, dochodzi bardzo dobre przygotowanie motoryczne. Zespół trenował bardzo solidnie, a kilku graczy po prostu lubi „gonić”. Śmiejemy się czasem w Damianem Koszelem, że gdyby tylko po którymś z meczów kazać Bedemu, Cymkowi czy Gierałce pobiec jeszcze z Zawady do Zamościa, to nie byłoby z tym żadnego problemu. A nawet musieliby uważać na fotoradar (śmiech).
Czy można już powiedzieć, że Gryf ma swój styl?
- Hmmm, byłoby to chyba trochę na wyrost. Na pewno jednak bazujemy na charakterze zawodników. Zespół z jednej strony ma być nieustępliwy, nieprzyjemny dla rywala i energetyczny, z drugiej natomiast chcemy ładnie grać w piłkę, wymieniać sporo podań i stwarzać dużo sytuacji bramkowych. Mamy w swoich szeregach wielu graczy młodych, ofensywnych, grających z polotem. Z drugiej strony klasą dla siebie są Dawid i Patryk Dobromilscy, którzy gwarantują pewność w tyłach. Chcemy prezentować się przyjemnie dla oka; pokazywać, że walkę mamy w DNA i jednocześnie wygrywać mecze. Krótko mówić, szukamy balansu między grą ładną a efektywną. Łatwe to na pewno nie jest (śmiech).
W przerwie między rundami raczej wielu zmian personalnych spodziewać się nie należy. Musimy jednak zapytać o wątek Hetmana Zamość. Klub ten ma nowy Zarząd, który zapowiedział już, że podejmie rozmowy z wychowankami grającymi w innych klubach…
- Wiem od chłopaków, że mieli już telefony w tej sprawie. Na razie nikt jednak nie zgłosił chęci odejścia z Gryfa. A jeżeli zgłosi? Będziemy rozmawiać i na pewno nikogo na siłę nie zatrzymamy. Cenimy sobie szczerość, a musimy już myśleć o przyszłym sezonie. Chcemy mieć u siebie zawodników zdecydowanych w stu procentach na grę w Gryfie. Tym bardziej, że jest naprawdę sporo chętnych, którzy chcieliby do nas przyjść. W interesie Gryfa Gmina Zamość jest mocny Hetman Zamość, który będzie występował na boiskach trzecio- albo drugoligowych. Mogę tylko życzyć nowemu zarządowi, aby ten cel udało się osiągnąć. My natomiast twardo stąpamy po ziemi, chcemy dopracować się miana solidnego czwartoligowca oraz jeszcze mocniej wypromować naszą akademię. I na tych zadaniach wraz z zarządem Klubu się koncentrujemy.
To z innej beczki, kto awansuje do trzeciej ligi?
- Sprawa rozstrzygnie się na pewno między Świdniczanką i Tomasovią. W Świdniku utworzono taki dream team, ale radziłbym zwrócić uwagę na zespół z Tomaszowa Lubelskiego. Już jest niezwykle mocny i dobrze poukładany, a wiosną będzie jeszcze groźniejszy.
Zakończmy wątkiem świątecznym. Pod choinką Sebastiana Luterka będzie rózga czy prezent?
- Co prawda, w domu bywam coraz rzadziej, więc z tego względu mogłoby być różnie, ale obstawiam jednak, że znajdzie się jakiś prezent.
Ulubiona potrawa wigilijna Sebastiana Luterka?
- Zdecydowanie karp. Czasami musiałem zajmować się nim osobiście…
Zwyczaj świąteczny, o którym warto pamiętać?
- Zgodnie z tradycjami przekazanymi przez moich dziadków w wigilijny poranek istotne było to, kto pierwszy do zajrzy do domu – mężczyzna czy kobieta. Jeżeli pierwszy był mężczyzna, oznaczało to pomyślność. Jeżeli kobieta, nie wróżyło to niczego dobrego. Dlatego co roku przed godziną szóstą odwiedzam rodzinę z życzeniami i słodkim makowcem.